piątek, 22 listopada, 2024

Nie cieszy mnie zbieranie do szuflady

Jak z kolekcjonera stać się muzealnikiem? Kiedy darowizny stają się kłopotliwe? Jakie problemy mają w Polsce prywatne muzea? Ze Sławomirem Igorem Michalikiem, prezesem Towarzystwa Historyczno-Muzealnego Powiśle prowadzącego w Sztumie prywatne muzeum rozmawia Ada Buniewicz.

Od dziecka był pan zbieraczem?

Właściwie tak. Interesowało mnie wszystko. Jak większość dzieci zbierałem znaczki pocztowe, chodziłem też na kółko filatelistyczne. Wspominam je bardzo mile, bo nie było to zwykłe zbieranie znaczków. Nasz opiekun, dyrektor szkoły, do której chodziłem, dawał nam dodatkowe zajęcia. Jeśli ktoś miał serię znaczków z samochodami, musiał też dowiedzieć się wszystkiego na temat tych aut, ale też na temat wydawcy znaczków i poszukać informacji na temat całej serii. W czwartej czy piątej klasie miałem niesamowitą panią od historii: kiedy przerabialiśmy epokę kamienia łupanego, kazała nam robić z kamienia siekierki, a kiedy doszliśmy do bitwy pod Grunwaldem, przed szkołą odbywały się regularne walki Polaków z Krzyżakami. Kolejny nauczyciel, już w szkole średniej, zaangażował mnie do prowadzenia izby pamięci.

To nauczyciele zaszczepili w panu pasję kolekcjonerską?

Na pewno mieli na to duży wpływ, ale u mnie w domu też się zbierało. Ojciec miał kolekcję znaczków, monet, później także starych zegarków. Kiedy przeszedł na emeryturę, zajął się rekonstruowaniem pasów wojskowych.

Jak to się stało, że został pan muzealnikiem?

W pewnym momencie przestaje cieszyć zbieranie do szuflady; jest pragnienie, żeby się tym pochwalić innym ludziom. Zawsze zbierałem dużo rzeczy, ale dopiero z czasem zaczęło się to ukierunkowywać – zacząłem zbierać przede wszystkim rzeczy sztumskie wyznaczając sobie granicę, że będą to przedmioty sprzed 1945 roku. Moje muzeum nie ma takiego statusu, działamy jako stowarzyszenie. Zdecydowana większość eksponatów należy do mnie, ale trafiają się też depozyty. Kiedyś zaprosiłem do siebie panią kierownik naszego sztumskiego muzeum, które w latach 80. zawiesiło swoją działalność. Obejrzała moje zbiory i stwierdziła, że robię dokładnie to samo, co ona kilkadziesiąt lat wcześniej, ale nasze eksponaty są zupełnie inne. Muzeum w latach 70. i 80. było nastawione na polskie rzeczy, nikt nie zwracał uwagi na niemieckie. U mnie zdecydowaną większość stanowią rzeczy niemieckie.

Czy ta kolekcja jest rozwijana? Ludzie przynoszą panu kolejne eksponaty?

Tak, choć bywa to kłopotliwe, bo zawsze wiąże się z pieniędzmi. Wydaję na to ogromne pieniądze. Czasem zrobię takie zakupy, że potem myślę sobie: żeby już nikt niczego nie przyniósł…

Myślałam, że raczej pan się z tego cieszy…

Oczywiście, że tak, ale czasem chciałbym odetchnąć… Miałem kiedyś taką sytuację: kupiłem piękne, przedwojenne wazoniki pochodzące z naszego powiatu. Chwilę potem ktoś przyniósł kolejny przedmiot, też kupiłem. I wtedy przyszedł pan z wazonikiem, na którym namalowany był kościółek, w którym dzisiaj ma siedzibę moje muzeum. To dawny kościół poewangelicki, w samym środku miasta, który został zrewitalizowany i oddany na cele działalności kulturalnej. Oczywiście kupiłem ten wazonik, na szczęście niezbyt drogo… Działamy w grupie kolekcjonerów. Jeśli trafię na przedmioty z innych, pobliskich regionów, zatrzymuję je i potem się wymieniamy, np. wieszak z Prabut za wieszak sztumski.

Czy dzisiaj do pana kolekcji też trafiają głównie niemieckie przedmioty?

W większości tak, ale nie tylko. Jest w okolicy pani, która porządkuje dom po rodzicach czy teściach i od czasu do czasu przynosi mi lokalne „skarby”, np. obrazki prymicyjne z przełomu XIX i XX wieku z polskimi napisami. Nawiasem mówiąc, prawie każdy taki obrazek to małe dzieło sztuki: te zdobienia, koronki, wytłoczenia… Nasza ekspozycja ciągle się zmienia, bo też zmieniają się potrzeby zwiedzających. Kiedyś pokazywałem wiele monet, ale okazało się, że one nie budzą takiego zainteresowania, jak np. stare żelazko czy przedwojenny przyrząd do obierania jabłek.

Ile ma pan eksponatów w swoim muzeum?

Dotąd nie byłem w stanie tego policzyć, ale w tym roku zostałem stypendystą ministra kultury i rozpoczęliśmy inwentaryzację. Nasze zbiory wreszcie będą skatalogowane. Przeglądając swoje magazyny czasem sam się dziwię: jakie ja tu mam piękne rzeczy! Jeśli są wykonane z papieru, nie eksponuję ich; robię kopie, bo w budynku jest za duża wilgotność. Mam na przykład dwa wydania elementarza toruńskiego dla dzieci polskich uczących się w niemieckich szkołach. Jeden pochodzi z 1905 roku, drugi z 1910. Kiedyś odwiedziły mnie panie z muzeum w Toruniu i zdziwiły się, że w takim grajdołku jak Sztum jest taki elementarz, i to aż dwa wydania. Przyznały, że one swoich egzemplarzy tego elementarza nie pokazują na ekspozycji ze względu na warunki.

Jak wygląda pana współpraca z państwowymi muzeami?

W zeszłym roku pożyczałem eksponaty na cztery wystawy do czterech różnych muzeów. Szkoda tylko, że są to wymiany bezgotówkowe…

Przeprowadza pan typowo profesjonalne zabiegi, np. konserwację swoich muzealiów?

Tak, choć nie wszystko robię sam; pomaga mi syn, który jest archeologiem i konserwatorem.

Z których eksponatów jest pan najbardziej dumny?

Chyba nie ma takiej rzeczy. Mam wiele cennych rzeczy, ale wcale nie chodzi tu o wartość materialną. Na mnie złoty zegarek nie robi aż takiego wrażenia; bardziej cieszy mnie grawer, który świadczy o tym, że należał on do lokalnego zegarmistrza. Nasze eksponaty to przecież nie tylko przedmioty, każdy ma swoją historię. W latach 20. XX wieku wydawana była Gazeta Polska dla Obszarów Nadwiślańskich. Publikowana w niej była w odcinkach legenda o sztumskim zamku. W latach 80. ówczesny nauczyciel historii jednej z lokalnych szkół zdobył trzy numery tej gazety z 1920 roku i wydrukował w gazetce Solidarności trzy pierwsze odcinki tej legendy. Brakowało czwartego, ostatniego, więc ogłosił wśród młodzieży konkurs na zakończenie. Minęło 30 lat i w moje ręce wpadł czwarty, brakujący numer gazety. Akurat przygotowywałem książkę z legendami pochodzącymi z naszego regionu i postanowiłem zamieścić w niej tę opublikowaną kiedyś w Gazecie Polskiej, ale cały czas nie znałem jej autora. Po kolejnych kilku latach wpadła w moje ręce książka „Z końcem niewoli”, w której była ta właśnie sztumska legenda. Jej autorką okazała się Maria Donimirska, a był to znany ród, który walczył o polskość na tych terenach. Historia po kilkudziesięciu latach zatoczyła koło.

Z jakimi problemami borykają się w Polsce prywatni muzealnicy?

Największym są pieniądze, bo wszystko kosztuje. Ja mam to szczęście, że wiele rzeczy robię sam, ale to z kolei wymaga pracy. Wielu kolekcjonerów ma też problem z miejscem: nie mają gdzie eksponować swoich zbiorów. Tu jedna rada: odradzam wynajmowanie pomieszczeń, jeśli nie ma się solidnego zaplecza finansowego. Koszty naprawdę bywają wysokie. Nam się udało dzięki operatywności proboszcza, który postarał się o środki na rewitalizację starego kościoła. Korzyść jest obopólna: budynek żyje, a my mamy w nim swoje miejsce.

Jakie jest pana największe „muzealne” marzenie?

Żeby za państwowe pieniądze pilnować swoich zbiorów. Żebym mógł oprowadzać zwiedzających, nie gonić za pieniędzmi, skupić się na swojej pasji i móc się jej całkowicie poświęcić.

I tego panu życzę.

I ładnie 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pod naszym patronatem

Muzeum Małopolski Zachodniej w Wygiełz...

VIII Forum Regionalne Między Małopolską a Górnym Śląskiem pt. „Po nitce do kłęb...

Barwy holi

W starożytnej Mithili – krainie położonej u podnóży Himalajów, poprzecinanej rz...

Pierwsze z cyklu spotkań – prele...

To wydarzenie w Międzyzdrojach otwiera serię spotkań-prelekcji poświęconych szt...

Dwie dusze twórcy ludowego

Otwarcie wystawy: 4 listopada 2024 (wernisaż) wystawa dostępna dla zwiedzającyc...

Ogień. Opowieść o Janis Joplin

Powieść ukazuje burzliwe życie Janis Joplin. W tej wciągającej historii na...