Okołoświąteczne porządki trwają w najlepsze – prócz pastowania podłóg i przydzielania domownikom obowiązków, wyciągamy z dna szafy wiosenną garderobę. I choć pogoda skutecznie niweczy nasze plany wskoczenia w lekkie prochowce, oczekujemy z utęsknieniem na spacery pośród kwitnącej zieleni… No tak, o ile w przypadku niezobowiązującego spaceru możemy zarzucić na siebie cokolwiek, sytuacja się komplikuje w przypadku wyjścia formalnego. Tytuł nie bez przyczyny wskazuje nam na teatr – od zarania dziejów wiemy, że: w teatrze trzeba wyglądać elegancko. Czy to jadąc z klasą do krakowskiego Słowackiego w latach szkolnych, czy idąc ze znajomymi do rzeszowskiej Siemaszki – oczywistym było, i jest, odzienie nieco „poważniejsze”. A co z muzeami? Pozwolę sobie na krótką impresję w oparciu o swoje doświadczenia.
Porządkując swój dysk ze zdjęciami natknęłam się na folder z wycieczki do Wiednia – miasta, które skradło moje serce lata temu. Udało mi się zwiedzić wszystkie szlagierowe punkty – Sissi byłaby dumna, że podążam Jej ścieżkami. Ja z kolei nie jestem dumna z mojego ubioru, który podczas rzeczonego wyjazdu był bardzo swobodny i silnie kontrastował z estetyką odwiedzanych miejsc. Niniejszy tekst okraszą zatem zdjęcia pozbawione moich modowych wybryków.
Wygodne buty i ruszamy!
Upały i napięty harmonogram sprawiły, że kluczem stało się hasło: WYGODA. Ot, uroki wyjazdów express. Perspektywa wizyty w Pałacu Schönbrunn – o której wiedziałam dużo wcześniej – nie wzbudziła we mnie potrzeby zabrania dodatkowego „bardziej reprezentacyjnego” stroju. Oglądając fotografie odnoszę wrażenie starcia dwóch światów, gdzie pierwszym jest świat sztuki, estetyki i historii… Tym drugim jest kolorowa masa turystów, która mniej lub bardziej uważnie czerpie z otaczającego piękna. Może jeśli wprowadzono by konieczność oficjalnego ubioru, poczulibyśmy się integralną częścią tej przestrzeni? A może, po prostu, przesadzam?
Zastanawia mnie jednak wspomniana już zależność: teatr=elegancja. Od kilku lat można jednak zauważyć, że długie wieczorowe suknie odchodzą w niepamięć i spektakle oglądamy nieskrępowani satyną do kostek, ale nadal wytworniej niż na co dzień. Wieczorowy dress-code coraz chętniej „romansuje” z codzienną garderobą. Instytucje muzealne wrzuca się do jednego worka zarówno z filharmonią, jak i z kinem – nie wiemy do końca zatem, jak je na tej płaszczyźnie postrzegać. Zwiedzamy pałace, kościoły, cerkwie, dworki, izby pamięci i mnóstwo innych miejsc związanych z dziedzictwem, które w moim odczuciu zasługują na uszanowanie – każde z nich rządzi się swoimi prawami. Często w swoich regulaminach wskazują na konieczność odpowiedniego stroju, analogicznie jak w przypadku odwiedzin miejsc kultu, tj. zasłonięte ramiona i kolana. Zastrzega się nawet możliwość wyproszenia osoby, której ubiór wzbudza kontrowersje – szczególnie w przypadku miejsc martyrologii.
Tym samym, nie wymagałabym schematycznej uniformizacji zwiedzających (choć w przypadku obsługi jest to niebywale istotny czynnik kształtujący wizerunek muzeum; to jednak temat bliższy pojęciu identyfikacji wizualnej, którego być może się kiedyś podejmę;-)), jednak przestrzeń muzealna jest wyjątkowa i poruszanie się w niej winno odbywać się z estymą.
Wspomniany wyjazd w zorganizowanej formie cechuje przede wszystkim pęd – im więcej rzeczy w krótszym czasie zobaczymy, tym lepiej dla nas, bo czas goni. Nikt nie zastanawia się nad doborem spinek do mankietów koszul – podwijamy rękawy bluz, żeby lepiej manewrować smartfonem podczas robienia selfie. Uznajmy zatem, że taka specyfika eksploracji niekoniecznie idzie w parze z wykrochmalonym kołnierzykiem.
Zatem, niech lud przemówi!
Zwolnijmy zatem i udajmy się do muzeum bez konieczności odhaczania punktów z wycieczkowej listy. Czy bawełniane podkoszulki zamieniamy na bluzki z żabotem? Niekoniecznie, jedynie w przypadku wernisaży dają się zauważyć szykowniejsze wdzianka – to w końcu uroczystość na którą przybywają ważni goście. Mamy także okazję wyrazić siebie i uwydatnić swoją obecność w artystycznych kręgach. Zresztą, wyjście na wernisaż czy recital mamy na uwadze znacznie wcześniej i stanowi to element naszego życia towarzyskiego.
Jak się okazuje, do muzeów często wchodzimy „z ulicy” lub przy okazji. Na potrzeby niniejszego tekstu spytałam kilkoro znajomych, jak to jest, że idąc do muzeum nie przejmujemy się strojem? Poniżej kilka opinii:
Nie no, ma być wygodnie (…) a wszyscy przecież na obrazy patrzą, a nie na mnie! *śmiech*
No w sumie nie wiem, raczej 'z marszu’ idę do muzeum, albo przy okazji czegoś, nie zastanawiam się nad tym. No i nie patrzy na mnie nikt, oprócz innych zwiedzających.
Czasem mi głupio takiej „zmachanej” iść, ale w sumie nikt mnie nie ogląda. No, ale na dobrą sprawę to lepiej iść tak sensowniej ubranym, bo do zdjęć czy coś…
No na pewno czapkę ściągam, bo nie wypada. A tak to się nie przejmuję, no chyba, że do Narodowego wchodzę albo jakiegoś takiego ekskluzywnego albo kościoła, to różnie.
***
Czyli jednak przesadzam! Z pewnością mój temat nie jest w czołówce muzealnych zagwozdek i pilnych problemów badawczych… Uparcie twierdzę jednak, że minione dzieje zasługują na elegancję – w granicach rozsądku i komfortu, rzecz jasna! 😉
No brawo! wreszcie młoda osoba mówi o czymś, co starszą generację bulwersuje. Jeżeli do muzeum ktoś wejdzie w spoconym odzieniu, dżinsach pranych jak z spadają z bioder, ciężkie od brudu ( bo tę część garderoby za rzadko wrzuca się do pralki), to niech będzie najpiękniejsza sylwetka, twarzyczka młodością tchnąca ,nie wzbudza sympatii u innych zwiedzających. Przy tym jeszcze przeważnie dominuje hałaśliwość. W Luwrze stoi cerber, który najpierw uspokaja w sposób wersalski, a potem jak to nie pomaga wyprowadza za łokieć za drzwi. Przecież tam są zbiory nie za bardzo związane z martyrologią, ale te zgromadzone dzieła sztuki inni chcą podziwiać w idealnej ciszy. Nawet przed Giocondą są zdyscyplinowani, a ponieważ do zobaczenia tego obrazu są zawsze długie kolejki, wszystko przebiega idealnie ( cerberzy pilnują, aby nie fotografować, ale też aby kontemplacja trwała najwyżej dwie minuty). Można? U nas spotykałam przedziwne przypadki, ale o tym innym razem .Gratuluję Aleksandrze. Młodzi bardziej Panią posłuchają.