Magiczne obrazki, czyli wszystko co chcieliście wiedzieć o komiksach, ale wstydziliście się zapytać…
opowiada Wojciech Łowicki
To, że kobiety rysują, nie jest niczym dziwnym, ani nadzwyczajnym. Jedynie to, że są to – tak kojarzące się z męską domeną działań twórczych – komiksy, może budzić lekkie zainteresowanie. Czyżby był to przejaw mody – czasów parytetów i wszechobecnego sfeminizowania…? Być może. Ale gdyby nawet tak właśnie było – należałoby się tym faktem nie przejmować, a cieszyć. Bo świat kobiecej wyobraźni naszych komiksowych twórczyń (rysowniczek i scenarzystek) ma do zaoferowania niesamowicie dużo. To dawka inteligentnego humoru i interesującej narracji. Jest też trochę autoironii, co panom, niestety, nie przychodzi łatwo, a świadczy o pewności siebie i zdecydowaniu. Pokaz wirtuozerii słowa, no i magia kreski.
Nie od dziś wiadomo, że sposób percepcji świata jest inny u każdej z płci. Zresztą, na tejże bazie dochodzi niejednokrotnie do nieporozumień powszechnie kojarzonych z tzw. wojną płci. I w sztuce nie będzie wyjątku. Interesująca nas dziedzina rozrywki masowej, czyli sztuka popularna, również obfituje w mapę pól bitewnych miedzy tymi co z Wenus, a tymi z Marsa. I może właśnie ta międzyplanetarna paralela posłużyła twórcom komiksu i innych gatunków pulp fiction do wykreowania kosmicznych porywaczy ciał, którzy z lubością uprowadzali śpiące nagie piękności z ich własnych łóżek, aby już w chwilę później (bo technologia obcych to szybkość i energia) poddać je lubieżnym eksperymentom w laboratoriach ukrytych wśród czerwonych skał obcej planety, tak bardzo przypominających krajobraz marsjański właśnie. Idąc tym tropem nie pomylimy się sądząc, że za scenariuszem takich fabuł stali mężczyźni.
Inaczej sprawę wzajemnych stosunków widzą kobiety. Artystki pokazują mężczyzn jako swoich sprzymierzeńców, lecz czują się mimo to od nich słabsze, co wynikać może bezpośrednio ze słabości fizycznej. Pozostaje im tylko obrona. Oczywiście intelektualna. Ale nie są próżne. Nie drwią. Gdy tylko mogą, starają się unikać obsadzania mężczyzny jako bohatera, zostając same ze swoimi przemyśleniami.
Tak jak artystki tworzą przeważnie dla kobiet, tak panowie tworzą z myślą o odbiorcy męskim. Nic więc dziwnego, że zarówno w komiksach, jak i całej sztuce popularnej tworzonej przez panów na pierwszym planie będzie epatowanie siłą fizyczną, doprowadzoną do przemocy. To kult zdobywcy. Panowie lubią być też dżentelmenami, więc aby posiąść kobietę, muszą przedtem uwolnić ją – dajmy na to – z rąk okrutnych dzikich Indian, gdzie związane i półnagie są barbarzyńsko poniewierane. Odzyskując wolność, rzucają się – resztką sił – wybawcy na szyję i słodkim szeptem wyjawiają, że są tylko i na zawsze jego. Męska wyobraźnia tak chce widzieć kobiecego bohatera. Może to i naiwne ale, niestety, zgodne z męskim alter ego. Słynny heros Conan Barbarzyńca zawsze przedstawiany jest z kobietą u swych stóp. Nigdy mu nie dorówna w walce. Choćby była inteligentniejsza i tak będzie zależna od jego siły w okrutnym świecie fantasy. Mocna kobieta będzie zawsze tylko wampirzycą tryskającą seksualną energią. Zdecydowanie przyjaźniejsza bohaterka to taka, jak kosmiczna agentka Barbarella, która pomimo pewności siebie musi w końcu i tak liczyć na męską pomoc. I jest po prostu urocza, jak wtedy gdy wykonuje – w filmowej wersji komiksu – najpiękniejszy międzyplanetarny striptiz.
Można zaryzykować stwierdzenie, że sztuka popularna (komiks czy film) kreowana przez mężczyzn, dąży do posadowienia bohaterów (obu płci) w świecie obcym i złym, gdzie muszą zmagać się z przeciwnościami. I żeby zachować harmonię, zgodną z wielowiekową tradycją męskiego punktu widzenia, to bohater ostatecznie wyratuje bohaterkę z opresji i, co najwyżej, zgodzi się, aby została jego żoną (a przedtem koniecznie kochanką) po to tylko, by w końcu osamotniona wychowywała potomstwo, gdy on wyruszy na kolejne podboje w rubieże kosmosu, gdzie znów czekać będą na niego bezbronne i potrzebujące pomocy anioły. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu, kiedy zaczną wykorzystywać swoje skrzydła.
Wojciech Łowicki