Czy warto wpuszczać odwiedzających do muzealnych magazynów? Zapraszać ich do współtworzenia wystaw? Czy partycypacja to swoiste „must have” współczesnych muzeów? O projekcie Atlas muzealnej partycypacji z jego twórczynią Katarzyną Jagodzińską rozmawia Ada Buniewicz.
Jaka była geneza utworzenia Atlasu muzealnej partycypacji?
Tematyką partycypacji w muzeach zajmuję się od kilku lat. W ramach pracy badawczej na uniwersytecie przeprowadziłam już wcześniej serię wywiadów z muzealnikami. Te wywiady służą analizom i tylko niewielkie fragmenty zostaną opublikowane w formie cytatów, czułam natomiast, że to bardzo ciekawy materiał, który świetnie by było opublikować w całości. Chciałam też po prostu zebrać te projekty w jedno miejsce i trochę ocalić od zapomnienia, bo często są to najbardziej efemeryczne projekty muzealne: póki trwa konkretne działanie, widnieje na stronie internetowej muzeum, ale potem znika z aktualności, trafia do archiwum i stopniowo pamięć o nim się zaciera. Zrealizowałam w przeszłości dziesiątki wywiadów z muzealnikami, które opublikowałam w książkach, ale pole oddziaływania książki jest dużo mniejsze, niż platformy internetowej. Dodatkowo platformę można aktualizować i uzupełniać o materiały dodatkowe, np. pliki audio, wideo, fotografie i dokumenty.
W opisie projektu napisała pani, że obecnie muzea bardzo otwierają się na publiczność. Czy pani zdaniem to dobry trend? Chyba łatwiej jest po prostu zorganizować wystawę i nie pozwalać odbiorcom na jakąkolwiek ingerencję?
Taki trend obowiązywał przez dziesięciolecia i do dziś między muzealnikami toczy się dyskusja, do jakiego stopnia muzeum powinno się otwierać. Mamy tutaj dwa ścierające się środowiska: konserwatystów i zwolenników włączania publiczności do działania. Realizując projekty partycypacyjne pokazujemy, że w muzeum można nie tylko coś odbierać, ale i współtworzyć. Bardzo się cieszę, że muzea podążają w tę stronę i uważam, że to jest jak najbardziej pożądana droga. Chodzi teraz o to, by więcej muzeów zaczęło myśleć w ten sposób i żeby takich projektów powstawało coraz więcej. Na razie w Atlasie jest ich stosunkowo niewiele, 50; starałam się przede wszystkim dotrzeć do jak najbardziej różnorodnych projektów. Wydaje mi się, że dotarłam do większości, co biorąc pod uwagę ilość muzeów w Polsce pokazuje, że bardzo niewielki procent pracuje w ten sposób.
Chyba nie ma już ucieczki od partycypacji? Publiczność przecież też do tego przywykła i będzie szukać takich muzeów…
Na pewno dla publiczności jest to atrakcyjna formuła, ale też nie można robić nic na siłę. Partycypacja musi wynikać z natury muzeum. Ma sens tylko wtedy, kiedy jest związana z misją i wypływa z filozofii danego muzeum. Nie każde muzeum musi działać w ten sposób. Jest to jednak trend szczególnie mocno zauważalny w muzeach na całym świecie, idziemy w kierunku coraz odważniejszego uchylania drzwi. Myślenie na ten temat zaczęłam od przyglądania się fenomenowi otwartych magazynów zbiorów – muzea wpuszczają publiczność za swoje kulisy i pokazują to, czego do tej pory nie można było oglądać, oczywiście wstawiając tam szybę. Muzealnicy chcą pokazać, w jaki sposób pracują, w jaki sposób zabezpieczają obiekty, jak są one składowane. To oczywiście nie jest partycypacja i takich magazynów studyjnych w Atlasie nie ujęłam (chociaż myślę, że pojawią się w którymś momencie jako pewien fenomen), ale chodziło mi o pokazanie tej otwartości. Coraz więcej muzeów, jeśli tylko jest taka techniczna i finansowa możliwość, by zorganizować nowy magazyn, tworzy właśnie magazyn studyjny, do którego można zaprosić publiczność. Oczywiście przy zachowaniu wszelkich zasad bezpieczeństwa.
Czy pani zdaniem są muzea, które wręcz nie powinny pracować w taki sposób?
Zawsze, kiedy rozmawiałam z muzealnikami o tym, gdzie jest granica zapraszania publiczności do współtworzenia, pojawiała się odpowiedź, że jest nią bezpieczeństwo zbiorów. Oczywiście wszystko zależy od tego, jakie to jest muzeum, ale partycypacyjną metodę można zastosować w każdym typie muzeum.
Jak przebiegała praca przy tworzeniu Atlasu?
Początkowo skorzystałam z uprzejmości ICOM-u, który rozesłał informację do wszystkich członków, że realizuję taki projekt i można się do mnie zgłaszać. Później jednak sama wyszukiwałam muzea, nie jest ich zresztą aż tak wiele. W kilku przypadkach jest tak, że one na takiej właśnie filozofii opierają swoją działalność i w tych kilku muzeach takich projektów jest sporo.
Jakie korzyści może przynieść muzeum realizacja projektu partycypacyjnego?
Muzealnicy uczą się czegoś nowego, a muzeum jako instytucja uczy się innej metody pracy. Te projekty mają bardzo różny charakter, ale wiele z nich, mimo że prowadzi je jeden konkretny dział, angażuje także inne działy. Przykładowo, kiedy wystawę tworzą kuratorzy wybrani spośród publiczności, opiekuje się nimi dział edukacji, ale po to, by móc zorganizować wystawę, musi się spotkać cała grupa osób, w tym kustosz, opiekun zbiorów czy magazynów, grafik, osoba z działu komunikacji. Projekt pokazuje osobom, które w muzeum nie pracują z publicznością, na czym polega takie działanie i jak pracują inne działy. Potem koordynatorzy tych projektów przekładają doświadczenie innego typu pracy z publicznością na kolejne projekty, niekoniecznie tylko takie o charakterze partycypacyjnym. W Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie Barbara Banasik, kuratorka w Dziale Naukowo-Wystawienniczym, zorganizowała wystawę „Poruszenie” i projekt ten zaangażował niemal cale muzeum. Była to wielka operacja logistyczna, by kilkudziesięcioosobowa grupa studentów ASP mogła wejść do magazynów i pracować z obiektami.
Wyobrażam sobie, że muzealnicy nie muszą być zachwyceni udziałem w takim projekcie…
Takie wejścia do magazynów to bardzo rzadkie przypadki, pojedyncze projekty. Wchodzenie do magazynów miało też miejsce w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdzie grupa dziecięcych kuratorów organizowała wystawę „W muzeum wszystko wolno” i tam mini grupy rotacyjnie wchodziły do magazynów. Także w Muzeum Sztuki w Łodzi młodzież kuratorująca wystawę „FIND ART” miała możliwość wybrać prace z magazynów. Zorganizowanie takich wejść wiąże się z wieloma formalnościami, a muzea nie robią tego z dwóch powodów – bezpieczeństwa, bo zawsze jest to wpuszczanie grupy obcych osób oraz powodu, który można określić jako symboliczny – mianowicie wejście do magazynu to przekroczenie sfery sacrum, wejście do skarbca, który dostępny jest dla wybranych. Trochę przekornie magazyn studyjny Muzeum Krakowa, który jest udostępniany publiczności, nazywa się właśnie Thesaurus.
Czy muzea po udziale w takim projekcie chętnie angażują się w następny, czy raczej oddychają z ulgą, że mają go już za sobą?
Wszystko zależy od muzeum i jego możliwości. Jestem przekonana, że muzealnicy, którzy realizują te projekty, po chwili oddechu chcieliby robić kolejne, ale nie zawsze jest to możliwe. Czasem wiąże się to z koniecznością zdobycia środków, bo projekty te często są realizowane z grantów. Bywa też tak, że kiedy kończy się zewnętrzne finansowanie, a projekt jest kontynuowany, to po drodze wytraca się energia. Podobnie jest wówczas, kiedy projekt trwa już kilka lat – wtedy sam się wygasza. Uczestnicy dojrzewają, zmieniają się ich zainteresowania, drogi życiowe… Tak było na przykład w przypadku Muzeum Etnograficznego w Krakowie i współpracy, jaką muzeum przez kilka lat prowadziło z organizacją działającą na rzecz dzieci z dzielnicy Kazimierz, w której to muzeum jest zlokalizowane. Realizacja projektu partycypacyjnego to nauka dla samych muzealników, ale w pewnym momencie trzeba pójść krok dalej i zrobić coś innego. Wziąć oddech i zastanowić się, co dla nas wynika z tego doświadczenia.
Jakie muzea realizują projekty partycypacyjne? Większe, mniejsze?
Nie ma reguły. Starałam się uwzględnić pełen przekrój. Z jednej strony są to duże, narodowe instytucje: Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie, Muzeum Narodowe w Warszawie czy Krakowie; z drugiej są muzea regionalne, samorządowe i lokalne. Chyba najmniejszą jednostką uwzględnioną w Atlasie jest Muzeum Rybołówstwa Morskiego w Niechorzu. Ich metoda pracy jest bardzo zakorzeniona w lokalności i oparta o współpracę z mieszkańcami. Muzealna kolekcja powstawała w taki sposób, że w dużej mierze były to dary od lokalnej społeczności, a program powstaje wspólnie z osobami, które mają ochotę się zaangażować w jego realizację. W budynku muzeum odbywają się np. próby lokalnego chóru, który śpiewa na wernisażach. To bardzo mała jednostka, każdy w zespole zajmuje się dosłownie wszystkim i patrząc z zewnątrz oczywiście można mówić o partycypacji, ale to jest po prostu ich codzienna metoda pracy, której bynajmniej partycypacją nie nazywają. Drugim niewielkim muzeum jest Muzeum Osiedli Mieszkaniowych w Lublinie, które jest prowadzone przez fundację. Zespół jest niewielki, więc przy realizacji konkretnych projektów współpracują z nim wolontariusze. Starałam się uwzględnić pełne spektrum i pokazać, że każdy typ muzeum, placówka każdej wielkości, czy to w dużym mieście, czy małym miasteczku, może taki projekt realizować. Na tym polu nie ma bariery, to raczej kwestia otwartości.
Nie ma więc typowego muzeum, a czy jest typowe działanie partycypacyjne?
W Atlasie projekty podzielone są na kilka kategorii. Najliczniej reprezentowany jest „Projekt”, bo mieści wszystko to, co nie zmieściło się gdzie indziej – projekty o charakterze indywidualnym, które często trudno zaszufladkować. Dość często pojawiają się projekty w działach „Wystawy” i „Oprowadzanie”, w tym tworzenie przewodnika. Do działu „Archiwum” trafiają projekty polegające na gromadzeniu historii mówionej i udostępnianiu materiałów na stronie internetowej. „Kolekcja” to projekty, w ramach których tworzy się kolekcje z podarowanych przez społeczność darów. Choć oczywiście większość muzeów przyjmuje dary od mieszkańców, ja w tym dziale ujmuję muzea, które powstały na bazie darów. „Wolontariat” wydaje się najbardziej oczywisty, bo właściwie w każdym muzeum można odbyć wolontariat, praktykę czy staż. Ja uwzględniam tu projekty typowo wolontariackie, czyli większe, zorganizowane działania. Ten dział na pewno będzie rozbudowywany. Nie ma tu jeszcze np. programu wolontariatu prowadzonego przez Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie wolontariusze sami mogą zgłaszać swoje pomysły na projekty i realizują je w działach tematycznych.
Czy opisane projekty to działania nowe, czy raczej starsze?
Większość to projekty niedawno zakończone lub nadal trwające, ale pracując nad Atlasem chciałam także sięgnąć do bardziej „historycznych” projektów. Najstarszy pochodzi z 2009 roku i był realizowany przez Muzeum Sztuki w Łodzi – to projekt „ms3 Re:akcja”. Z reguły dla osób pracujących nad tego typu projektami punktem odniesienia jest Nina Simon i jej książka „Muzeum partycypacyjne”, która ukazała się w 2010 roku. Warto sobie uświadomić, że część projektów w Polsce była realizowana wcześniej lub w podobnym czasie, więc to nie ta książka była inspiracją dla realizujących je osób. Kuźnią pomysłów przez wiele lat było Laboratorium Edukacji Twórczej, które w latach 1989–2016 działało w Zamku Ujazdowskim w Warszawie. Prowadzący LET Janusz Byszewski i Maria Parczewska poza autorskimi projektami realizowali warsztaty dla edukatorów i animatorów. Ci, którzy mieli okazję kształcić się na tych warsztatach, realizowali potem świetne projekty włączające w swoich muzeach.
Do kogo adresowany jest Atlas? Że do muzealników – jako wzór dobrych praktyk – to oczywiste, ale dla kogo jeszcze?
Przede wszystkim do osób, które pracują z publicznością i zajmują się animacją kulturalną, np. w organizacjach pozarządowych, ale też w centrach sztuki. Z ciężkim sercem, bo jest to Atlas muzealnej partycypacji, a nie kulturalnej, nie mogłam wziąć pod uwagę świetnych partycypacyjnych projektów, które robiła np. Zachęta w Warszawie czy Zamek Ujazdowski.
Jaka jest przyszłość Atlasu?
Na pewno będę kontynuować ten projekt. Staram się zachęcić muzea, które realizują lub już zrealizowały działania partycypacyjne, aby opowiedziały mi o nich, bo mimo usilnych starań na pewno nie do wszystkich dotarłam. Będę się też starała wyjść poza Polskę i trochę zmodyfikować formę – w tej chwili w Atlasie znajdują się głównie transkrypcje wywiadów, natomiast w tym roku chciałabym dołączyć do nich więcej podcastów.
Czy w czasie realizacji tego projektu coś panią zaskoczyło?
Przyznam szczerze, że kiedy pisałam wniosek i musiałam opatrzyć go wskaźnikami, myślałam, że tych projektów będzie więcej. Znałam projekty realizowane w kilkunastu muzeach, zakładałam, że jest ich kilkukrotnie więcej, ale okazało się, że wcale nie jest ich aż tak wiele. W Atlasie uwzględniłam 50 projektów z 32 muzeów, plus jeszcze kilka, które mam na podorędziu. Więcej nie udało mi się zidentyfikować, co na pewno nie oznacza, że ich nie ma.
Jakie warunki musi spełnić muzeum, by móc realizować tego typu projekty?
Na pewno warunkiem – może nie koniecznym, ale bardzo sprzyjającym – jest przychylność dyrekcji. W większości przypadków jest tak, że do słuszności takiej formuły pracy są przekonane osoby realizujące projekty z publicznością. One muszą przekonywać przełożonych, że warto spróbować. W nielicznych przypadkach, kiedy taka filozofia pracy jest zaproponowana z góry, pozostaje tylko wymyślać te formaty i je realizować. Takich muzeów jest bardzo niewiele. Dobrym przykładem jest tu Muzeum Etnograficzne w Krakowie, gdzie dyrektor w taki sposób sformułował misję działania muzeum. W Muzeum Narodowym w Warszawie projekt „W muzeum wszystko wolno” został wymyślony przez ówczesną dyrektorkę Agnieszkę Morawińską. Są muzea otwarte na taką pracę, jak np. Muzeum Sztuki w Łodzi czy Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. W pozostałych z reguły inicjatywa leży po stronie osób, które chciałyby w ten sposób pracować i niestety nie zawsze jest ona mile widziana. Jest to formuła niestandardowa i czasem budzi obawy, że nie damy sobie rady, nie osiągniemy zamierzonych efektów. Te efekty nie do końca są przewidywalne. To praca z udziałem publiczności, a nie zawsze wiadomo do końca, jak ona się zachowa – co wymyśli, czy wytrwa do końca. Przykładem może tu być wystawa „Re:akcja” w Muzeum Sztuki w Łodzi. Projekt polegał na tym, że publiczność została zaproszona do pustej sali o białych ścianach i miała sama stworzyć wystawę. Przez trzy miesiące sala była otwarta, na podłodze stały wiadra z farbą i pędzle, i każdego dnia ściany się zmieniały. Były zamalowywane, przemalowywane, zdarzały się też niecenzuralne komentarze. Muzeum przyjęło rolę obserwatora, nie ingerowało w to, co pojawia się na ścianach. Nie każde muzeum jest na to gotowe, zazwyczaj muzealnicy chcą mieć kontrolę nad tym, co się dzieje i nad końcowym efektem. Formuła partycypacji jest nie tylko nieprzewidywalna, ale czasem jest traktowana jako coś mniej poważnego, nie przystającego do rangi instytucji muzealnej. Być może Atlas muzealnej partycypacji pokaże, że skoro takie projekty realizuje bardzo wiele muzeów, także dużych, narodowych, to może warto pójść tą drogą.
Mam nadzieję, że nie był to ostatni projekt partycypacyjny Muzeum Sztuki?
Bynajmniej. To był pierwszy projekt pod egidą nowego szefa Działu Edukacji, Leszka Karczewskiego, który do dzisiaj jest kopalnią niestandardowych projektów.
Dziękuję za rozmowę.
Zapraszamy do Atlasu muzealnej partycypacji.