I oto znowu gdzieś na zabitej deskami prowincji urodził się Napoleon! Tak się właściwie zaczyna każda 1 moja myśl związana z prowincją. Nie można bowiem już chyba mówić o prowincji, nie odnosząc jej do romantycznej spuścizny. Słowo prowincja stało się tak sprzężone z romantyczną rzeczywistością, że choć dzisiaj ma raczej wydźwięk negatywny, to jednak nie sposób ominąć faktu, że brzmienie tego słowa przekazuje nam w jakiś magiczny sposób to, co przez lata wyrobił romantyzm – kolejną porcję zmitologizowanej rzeczywistości, a co za tym idzie – kolejną porcję zmitologizowanego świata wewnętrznego każdego z nas.
W tym zmieszaniu dwóch światów: dziewiętnastowiecznego i naszego: świata XX/XXI wieku, kryje się ten dziwaczny paradoks: prowincja kojarzy się nam z wyśmiewaną zaściankowością, opóźnieniem, pewnego rodzaju niechcianą mentalnością, a nawet biedą. Z drugiej strony, kiedy myśli się o prowincji, często chciałoby się biec do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych… bo jednak nadal romantyk pochodzi z prowincji. 2
W Złym wychowaniu możemy przeczytać dalej: Jeżeli chce się opisać życie romantyczne (…) trzeba opisać prowincję. (…) Odtworzyć kraj, gdzie zostały pomieszane wszystkie światy i wszystkie czasy (…). 3
Tutaj na chwilę urwijmy. Po co ten cały wstęp? Czy ma on celu wskazanie czegoś więcej niż jedynie prowincjonalnej konotacji z romantycznym toposem? Mówiąc o dzisiejszej prowincji musimy oczywiście przestawić nieco definicje, ale jednocześnie zachować z romantycznego ujęcia to, co dla współczesnego znaczenia tego słowa wydaje się być ważkie.
Odtworzyć kraj, gdzie zostały pomieszane wszystkie światy i wszystkie czasy… Co to
znaczy „odtworzyć kraj” … i czym jest ten kraj, kraj pełen chaosu, krain znanych i
nieznanych, często odwiedzanych i jeszcze częściej zapominanych w wirze codziennego
dnia?
Kiedy ogląda się film Bernarda Queysanne’a nie można uwolnić się od kart Złego wychowania. Mimo, że stanu depresyjnego nie kojarzy się zazwyczaj z romantycznym szaleństwem, to jednak doskonałe studium depresji bohatera, który śpi sprawia, iż w rezultacie okazuje się być on jednak mrocznym szaleństwem dzisiejszego dnia.
To szaleństwo jest właśnie ową (romantyczną?) prowincją bohatera, który w zasadzie może być każdym z nas. Izoluje go ono od centrum kulturalnego i politycznego – od stolicy, od tego życia tam, na zewnątrz, gdzie znajdują się pieniądze, sława i poważanie oraz rozrywki wszelkiego rodzaju. Zamyka go w jeszcze mniejszej ojczyźnie: we własnym pokoju. Pokój natomiast – jako przestrzeń osobista w sposób całkiem naturalny zaczyna kurczyć się do mizernych rozmiarów co najwyżej ludzkiej czaszki, stając się w ten sposób wewnętrzną prowincją, prowincjonalizując istnienie bohatera, podbijając pewien obszar i przeistaczając go w swego rodzaju terytorium rzymskie. Ogranicza go, powoduje w nim niemoc, rezygnację, trwanie w zawieszeniu między tym, co mogę, a tym, co bym mógł, gdybym miał dostęp do miejsc „światowych”.
To bardzo dziwny kraj. Niby istnieje tak intensywnie (…), a jednocześnie jakby jej nie było. (…) To bardzo dziwny kraj. Stamtąd się ucieka, żeby zostać sobą, i do tamtego kraju się tęskni, bo tylko tam się było sobą (…). 4
Nic dziwnego, iż proces desocjalizacji przebiega tutaj nader szybko – prowincja przyzwyczaja wszak również do intensywnego poczucia bezpieczeństwa, wyrabiając bezradność i nieumiejętność prowadzenia życia bardziej intensywnego. Prowadzi do ucieczki w ciche zaułki, z dala od zgiełku ulic i gwarów tysięcy rozmów, które nie są naszymi rozmowami; do poszukiwania czystego powietrza, które jednak po jakimś czasie nie jest możliwe do odnalezienia, bowiem i na prowincję wdarły się już spaliny samochodów. Powoduje w końcu spętanie i izolację: zewnętrzną oraz mentalną; izolację, z której bohater nie potrafi już uciec, wyzwolić się, ponieważ nie może wykrzesać z siebie potrzebnej do tego siły.
Zanim więc nastąpi podróż do stolicy, do centrum – symboliczne otwarcie na świat, prowincja zamyka, zacieśnia się na powrót, staje się ukochanym i jednocześnie przeklętym więzieniem.
Ta prowincjonalna inicjacja odbywa się w sposób nagły, bez ostrzeżenia: pewnego dnia zwyczajnie budzik dzwoni. Ty się nie ruszasz. Zostajesz w łóżku. Zamykasz z powrotem oczy. To nie jest gest premedytacji. To w ogóle nie jest żaden gest, lecz brak gestu. To gest, którego nie robisz. To gesty, których robienia unikasz. 5
To prowincja wybiera swojego mieszkańca, swojego bohatera – nie na odwrót. Jest on jedynie ślepym narzędziem w jej rękach. Objawia mu się nagle, niczym swojemu prorokowi, którego sobie wybrała… usypia go i wprowadza w swój oniryczny świat, czyniąc z niego proroka prowincji, wymagając jak od proroka posłuszeństwa i oddania. Jak do proroka przychodząc w nocy, wybudzając ze snu, choć nigdy do końca nie wiadomo, czym jest tutaj sen.
Położyłeś się wcześnie. Spałeś spokojnie. Nastawiłeś budzik. Słyszałeś, jak dzwoni. Czekałeś aż podzwoni sobie jeszcze dobre parę minut – już wcześniej zbudził cię upał, światło, czy też oczekiwanie. Nie ruszasz się, nie ruszysz się. Ktoś inny – twój sobowtór, widmowy dubler, wykonuje być może zamiast ciebie jeden po drugim gesty, których ty już nie robisz. 6
Po zakończonej inicjacji, bohater będzie spędzać większość swojego czasu na łóżku i w jego okolicach, gdyż tylko łóżko pozwala na tak odważne wędrówki w krainy zapomnienia, kojarzy się ono jednocześnie z onirycznymi majakami, jak i nocną, romantyczną stroną. Łóżko bardziej niż jakikolwiek inny instrument zdaje się odgradzać człowieka od rzeczywistości. To leżąc na nim jesteśmy najbardziej obserwatorami i to w sposób najprawdziwszy z możliwych. To ono sprawia, że romantyczne „ja” żyje w dwóch krajach i dwóch czasach, że zawsze ma coś drugiego obok, ponad i poza życiem normalnym. Ma miejsce, skąd może spojrzeć na rzeczywistość innymi oczami, ocenić ją, przyjąć lub odrzucić. 7
To miejsce, w którym może dokonać się paradoks obserwacji, opisywany przez Spencera Browna w Prawach Formy, i który inspirował Niklasa Luhmanna. Poprzez brak gestu, poprzez to pozostanie na łóżku bohater staje się obserwatorem. Obserwuje swój świat, swoją prowincję – co według Spencera Browna oznacza, że musi, ni mniej, ni więcej, dokonać podziału siebie samego na przynajmniej dwie części: na tę, która będzie obserwować i na tę, która będzie obserwowaną. To prowadzi do paradoksu, ponieważ bohater zdecydowanie jest sobą, ale musi zachowywać się tak, jakby sobą nie był – jakby był niejako na zewnątrz siebie, co sprawia, że można wyodrębnić pewne rozróżnienie: na świat wewnętrzny, znany mi doskonale oraz na nieznany świat zewnętrzny, który mam poznać podczas obserwacji.
Bohater zostaje zatem w łóżku i z niego nie wychodzi. Spędza na nim całe dnie, przy jego boku leży książka (być może zbójnicka) – pozwala mu się rozkoszować linearnym upływem czasu; czasu, który spowalnia istnienie, pozwala skupić się na kolorze ściany, sufitu, na rysach, na sprzętach domowych, na tych wszystkich składnikach, które tworzą przestrzeń koszmarnie klaustrofobiczną, astmatyczną – tą, która dusi, ponieważ nie można z niej uciec, a jednocześnie nie ma ucieczki, gdyż jest chęć do bycia przez nią duszonym. Lustro, w którym przegląda się widmowy sobowtór, jest pęknięte.
Sobowtór odkręca wodę, co można interpretować jako gest sięgnięcia po życie, myje twarz. Jednakże pęknięte lustro nad głową nie pozwala zapomnieć o niekompletności, o zniekształceniu, w końcu o niemożności zobaczenia prawdziwego „ja”. To okaleczone „ja”, pęknięte na trzy, pozbawione witalnych sił; „ja”, które już tylko na prowincji potrafi czuć się bezpiecznie. To „ja”, które jest mniej kompletne od Lacanowskiego „ja” z fazy lustra – tu nie ma miejsca na identyfikację i przemianę poprzez dojrzenie własnego odbicia, gdyż odbicie to zablokowane jest już dwoma czynnikami: wystąpieniem widmowego sobowtóra oraz pęknięciem na lustrze. Co więcej, proces wtórnego wyobcowania, który dla Lacana pojawia się dużo później, tutaj następuje w tym samym momencie. Ma on miejsce wtedy, gdy trzeba odtworzyć siebie dla kogoś innego, co dla bohatera ma miejsce już w momencie, gdy musi dokonać podziału na obserwującego i obserwowanego.
To wszystko zdaje się być tak niemożliwym do wytrzymania, iż popycha do pozornych aktywności, które być może są jedynie walką z czasem, gdyż to czas jest tutaj synonimem prowincji, ponieważ to właśnie on daje przestrzeń do intensywnego doświadczania siebie – co jednak w końcowym efekcie powoduje agorafobię. Bohater opuszcza więc momentami swoją krainę zapomnienia. Wyjeżdża w kierunku stolicy, ale do centrum udaje się tylko po zmroku, niby romantyk gloryfikujący nocną stronę, chyłkiem przemyka pod murami i chowa się w mroku kina, oddaje się beznamiętnemu oglądaniu wszystkich filmów po kolei – jak gdyby właśnie w ten sposób chciał doświadczyć wielkomiejskiego życia, ukoić się, wmówić sobie, że i on potrafi czerpać z tego, co daje świat. Że i on może studiować, pracować, zarabiać, spotykać się z kobietami, uwodzić je, porzucać, uprawiać seks i inne sporty, dusić się dymem papierosa i skunów, upajając wonią alkoholu. Że może doświadczać i być doświadczany intensywniej i nie bać się tego. Po powrocie do domu coraz częściej i dłużej stawia pasjansa. Gra w ten sposób z losem, wyzywa go na ten całkiem niewinny pojedynek, który nie niesie ze sobą żadnego ryzyka, który odbywa się w znanym mu miejscu, blisko łóżka, do którego w każdej chwili może z powrotem uciec, wbiec, schować się pod kołdrę. Zabija czas, Prowadzi z nim nieustanną wojnę, gdyż tylko czas bezkompromisowo rysuje przed nim całą beznadziejność życia na prowincji, na peryferiach.
Mężczyzna symbolicznie nie otwiera już nikomu drzwi, ale pod drzwiami ciągle znajduje się jeszcze ta szczelina, pod którą można wsunąć kartkę z wiadomością – przesmyk łączący prowincję z centrum – stan zawieszenia z tętniącym życiem i nowymi nadziejami. Wiedzie życie bez niespodzianek. Jesteś bezpieczny: śpisz, jesz, wędrujesz. Żyjesz dalej – jak zapomniany w swoim labiryncie doświadczalny szczur. 8
Piwińska pisze, że prowincja rodzi ambicje, prowincja rodzi marzenia, prowincja rodzi indywidualność, z prowincji wychodzą ludzie nieszablonowi, „inni” (…). 9
Jednak zastanawiając się nad tą wypowiedzią Piwińskiej, jak również czytając jego rozwinięcie dalej, można w końcu odnieść wrażenie, że chociaż w początkowym okresie prowincja może być uznana za siłę inspirującą, to jednak ostatecznie Ci nowi ludzie zwykle nie mają nic – pieniędzy, znajomości ani bielizny. Mają jednak swe starożytne prowincje i swe osobiste prowincje. One są ich mieniem, majątkiem i misją. One dają im prawo i rolę w świecie. 10
Prowincja jest więc dla nich i wszystkim, i niczym. Tylko tyle mają od życia, tylko tyle im dano. Tylko, ale i aż tyle. Prowincja jest bowiem częścią nich, zupełnie jak gdyby została z nimi stopiona w ich cichym cierpieniu i doświadczaniu. Ostatecznie więc prowincja staje się frustracją. Dążenie do zmian, do realizacji marzeń zostaje skutecznie zahamowane przez niemoc i ograniczenie. Jedyne, co łączy ze światem to kropla wody skapująca z kranu na korytarzu, odgłosy sąsiada: jego chrząkania, napady kaszlu, niemilniknący pomruk miasta. 11
Więc co dalej? Co można zrobić w tej wąskiej, ciasnej przestrzeni, która tylko od czasu do czasu uraczy świeżym powiewem i jakąś wewnętrzną zmianą?
Wyciągasz się, osuwasz, zapadasz w sen. Twój pokój jest samym centrum świata. Ta komórka, ta nora na poddaszu, która na zawsze zachowa twój zapach. To łóżko, do którego wślizgujesz się sam, ta półka, to linoleum, ten sufit, którego szczeliny, odpryski, plamy i wypukłości przeliczałeś tysiące razy. Ta umywalka tak mała, że przypomina mebelek lalki. Ta wanienka. To okno. Ta tapeta, na której rozpoznajesz każdy wzorek. Te gazety niejeden raz czytane, które jeszcze niejeden raz przeczytasz. To pęknięte lustro, co odbija twoją twarz w trzech kawałkach, w trzech nierównych powierzchniach. Te ustawione książki. 12
Tak: prowincja w paradoksalny sposób staje się centrum. Jakże różne musi być centrum prowincji od prowincji centrum! Ale tutaj dokonuje się znacznie więcej – tutaj prowincja ulega samozaprzeczeniu, kurczy cały zewnętrzny świat do metafizycznej drobinki, jak gdyby chciała się w ten sposób obronić przed odrzuceniem lub zagarnięciem jej przez świat. Jak gdyby zaprzeczała swojej niemocy, bezradności i bezsilności. Akt stworzenia miał miejsce gdzieś po drodze, w samym środku snu, który być może nawet wcale się jeszcze nie zaczął. Teraz sama jest sobie centrum i właśnie teraz może zabłysnąć, może się wybić, ukazać swoją wartość.
To chyba właśnie tutaj następuje przełom, poszerza się świadomość, która potem być może znowu stanie się tą siłą, która niszczy – jedne wartości, ale buduje nowe. Do tej pory pamięć nie rejestrowała chwili obecnej – chwili tworzenia. Teraz jednak stan trwania uległ dziwnej przemianie.
Świat się nie poruszył ani ty się nie zmieniłeś. Obojętność nie uczyniła cię innym. Nie umarłeś, nie oszalałeś. Żadne przekleństwo nad tobą nie ciąży. Nie czeka cię żadna próba. Żaden kruk nie czyha na źrenice twoich oczu. Żaden sęp nie odrabia niestrawnego pensum, wyjadając ci wątrobę rano, w południe i wieczór. Nie ciąży na tobie żaden wyrok ani żadna wina. Czas, który ciąży nad wszystkim znalazł rozwiązanie na przekór tobie. Czas, który zna odpowiedź, nie przestał upływać.
Nie jesteś już bezimiennym panem świata: tym, nad którym historia nie miała władzy; tym, który nie słyszał, jak pada deszcz, który nie widział, jak zapada noc. Już nie jesteś kimś niedostępnym, kryształowym, przezroczystym. Boisz się… i czekasz. 13
Ten dziwny zastój nie jest przecież niczym dziwnym w prowincjonalności bohatera. Jest to stan pierwotny, obecny od samego początku zatrzaśnięcia na prowincji. Zdaje się jednak, iż na skutek metamorfozy prowincji w centrum świata nastąpiło pęknięcie – tym razem nie na lustrze, lecz na tożsamości, które spowodowało zmianę w świadomości.
Pozostaje na koniec postawić w związku z tym pytanie o to, gdzie istnieje prowincja? Czy jest ona niezależna od ruchu, a jej istnienie na stałe przypisane jest do miejsca i czasu, czy też może raczej prowincja istnieje wszędzie tam, gdzie przebywa prowincjusz?
Nie chcę odpowiadać na to pytanie, pozostawiając je refleksji każdego z osobna, jak również końcowe pytanie o początek: kim lub czym jest tu Napoleon i w którym dokładnie momencie następują jego narodziny, co oznaczają dla świata? Co oznaczają dla nas?
- M. Piwińska, Złe wychowanie, Gdańsk 2005, s. 5.
- ibidem, s. 43.
- ibidem, s. 44.
- ibidem, s.46.
- Człowiek ,który śpi, reż. Bernard Queysanne, scen. Georges Perec, Francja/Tunezja 1974.
- ibidem.
- M. Piwińska, op. cit., s. 49.
- Georges Perec, op. cit.
- M. Piwińska, op. cit., s. 57.
- M. Piwińska, op. cit., s.59.
- G. Perec, op.cit.
- G. Perec, op.cit.
- G. Perec, op.cit.