W lipcu 2021 roku ekspedycja wykopaliskowa Wydziału Archeologii UAM rozpoczęła prace na kolejnym z kurhanów ukrytych w nadnoteckich lasach Nadleśnictwa Sarbia.
W efekcie prac wykopaliskowych w badanym w tym sezonie kurhanie IV odsłonięto dwa pochówki kobiece, przynależne społeczności kultury wielbarskiej, które wstępnie możemy datować na połowę II wieku naszej ery. Pierwszy – ciałopalny w nasypie kurhanu, drugi – szkieletowy pod nim. Oba groby łączył ze sobą inwentarz wskazujący na podobne zajęcie zmarłych – związane z tkactwem. Były to przęśliki i pozostałości po przęślicach. W obu grobach znalezione zostały srebrne klamerki esowate, w obu stały podobne misy.
– Przypadek? Standaryzacja pochówków? Być może. Kolejny kurhan w efekcie prowadzonych prac uchylił nam rąbka swej tajemnicy – mówi prof. Andrzej Michałowski z Wydziału Archeologii UAM, który na pytanie, co mogło się wydarzyć, zaproponował taką oto swoją opowieść:
„Powracasz do krainy naszych przodków, kamiennych olbrzymów”. Głos starego żercy łamiąc się przeszedł w niezauważalny płacz. „Weź oto ten kamień – biały jako twe lico, jako skrzydło mewy odlatującej ku zachodzącemu słońcu, byś widziała jasność dnia w pradawnym kraju” to mówiąc położył na lewym oku zmarłej biały otoczak przyniesiony z rzeki. „Weź ten kamień koloru krwi, koloru twych ust, byś widziała nadzieję rodzącego się wiecznego dnia”. Na prawym oku ulokował czerwony kamień z równiny kurhanów. Zwłoki zmarłej leżały już w drewnianej łodzi, którą jeszcze niedawno przeprawiała się na drugi brzeg rzeki… Wydawała się, że drzemie po pracy, odświętnie odziana w najlepsze szaty. Na pierś spływał jej niezliczony deszcz paciorków ze szkła, bursztynu i kości… W kolii połyskiwały zawieszki i wisiory. Wąż klamerki esowatej przesuwał się swymi srebrnymi splotami przez kark. Szczególnie duża złocista kula grała w promieniach słonecznych jak trzecie oko serca… U stóp ustawiono skrzyneczkę. Tam spoczęły jej umiłowane narzędzia pracy. Zestaw profesjonalnych przęślików i dwie przęślice. By mogła prząść w zaświatach najdelikatniejsze mgły, które snuły się potem nad doliną rzeki. Albo ciężkie burzowe chmury mknące w szkwale wzdłuż krawędzi doliny… Ulubione szpile, by mogła upiąć swe włosy niesfornie opadające na oczy i zdające się zakłócać rytm pracy. Ulubioną zapinkę do spinania chusty, gdy w słotne dni siadywała i przędła. Wielka Prząśniczka była gotowa do swej ostatniej podróży. Czekały na nią już w domu przodków inne prządki, by mogła nimi zarządzać. Ustawiono misę z zapasami na podróż i zasypywano głęboki dół. Wiele ziemi potrzeba było by znikła z oczu jej postać. Każdy wrzucał w dół wykopaną ziemię. Powoli plama jamy zlewała się z nienaruszoną warstwą piasku. Gdy dopaliło się ognisko, na którym upieczono co lepsze kąski obiaty dla duchów, mężowie zaczęli sypać wzgórek z szarego namułu przyniesionego z rzeki. Kontrastował ze złotem piasków wysoczyzny, jak całun pogrzebowy otulał miejsce spoczynku zmarłej. Coraz wyżej rósł w gorę i nikt nie zauważył, jak mała prząśniczka wrzuciła ściskany w ręku kamyczek. Dla tej którą zwała mistrzynią, która nauczyła ją sztuki przędzenia. Na kamyku widać było uśmiechniętą twarz. Niech prowadzi ją ku krainie przodków, ku krainie kamiennych olbrzymów i otacza opieką. Żal ścisnął jej gardło. Tęskniła. Też chciała udać się tam, gdzie odeszła Wielka Prząśniczka. Dotykać wraz z nią ponownie nici i zaklinać je w sploty tkanin. Od momentu śmierci Mistrzyni wiedziała, że nie jest w stanie już dokonywać owych czarów jak wcześniej wraz z nią. Widziała jeden cel… Następnego dnia rybak idący ku rzece dostrzegł spokojnie unoszące się na fali drobne ciało. W starym zakolu, gdzie woda była spokojna i bez nurtu, poranek rumienił lico Małej Prząśniczki, jakby spała delikatnie uśmiechając się, jak wtedy gdy brała w swe palce najdelikatniejsze nici… Ale chłodu ciała nie udało się już ogrzać nawet ogniem stosu. Odeszła zbyt daleko by przywołać ją na powrót. Podążyła za mistrzynią. Spalone szczątki złożono w nasypie świeżego jeszcze kurhanu Wielkiej Prząśniczki. Na drogę otrzymała swoje przęśliki, przypominające główki kwiatów lub gwiazdy wiszące letnią nocą na nadrzecznym niebie, małą przęślicę. Przez spalone szczątki przesuwała się delikatnie wężowym ruchem srebrna klamerka esowata. Mała miseczka spoczęła w wykopanej jamie. I większe naczynie z aromatami lasu i łąk… Gdy szary wzgórek zasypano żółtą ziemią okalającą stojące na krawędzi mogiły, kurhan prządek był gotowy – kończy opowieść prof. Andrzej Michałowski.
Obecnie przyszedł czas na weryfikację opowieści o dwóch prząśniczkach. I tylko kamień z buzią wie, jak było naprawdę… – dodaje.