We wsi Buczyny niedaleko Łęknicy (woj. lubuskie) mieści się skansen, którego twórcy – Zdzisława i Jan Solarzowie – poświęcają się pielęgnowaniu kultury i tradycji łużyckiej. W starych, liczących ponad 200 lat drewnianych chatach, znajdziemy sprzęty, stroje i narzędzia, którymi dawniej posługiwali się Łużyczanie.
Skansen powstał na początku lat 90-tych. Pochodzące z XVIII i XIX wieku chałupy i budynki gospodarcze przeniesiono m.in. z Bogaczowa, Jasionowa, Żarek Wielkich i Włostowic. Państwo Solarzowie nie są z wykształcenia historykami, ale stworzyli miejsce, w którym zarówno dzieci, jak i dorośli mają okazję uczestniczyć w „żywych” lekcjach historii.
Dwa lata temu w jednym z budynków wybuchł pożar. Spłonął dach i znaczna część eksponatów. Gospodarze tego miejsca własnymi siłami (i środkami) zrobili remont i próbują przywrócić chacie pierwotny wygląd. Niestety, wielu rzeczy, m.in. kolekcji broni i zabytkowych kufli, które wisiały pod sufitem, już nie dało się uratować.
Dziś w skansenie możemy podziwiać m.in. prawdziwy piec chlebowy, stare sprzęty rolnicze i stroje łużyckie. Dużym zainteresowaniem zwiedzających cieszą się domowe urządzenia ułatwiające niegdyś pracę gospodyniom: prasa do maku, drylownica do owoców, ręczna maszynka do wyrobu lodów czy maszynka na korbkę do cięcia fasolki szparagowej, bo Łużyczanie – jak podkreśla J. Solarz – nie jadali fasolki w długich strąkach. Mamy tu też sokowirówki, maszyny do placków ziemniaczanych i makaronu, drewniane lodówki chłodzone lodem z rzeki czy szatkownice do kapusty. Zdecydowaną większość eksponatów państwo Solarzowie kupują za granicą.
– Kiedy Mur Berliński padł, Niemcy z NRD wykupywali stąd wiele rzeczy -opowiada J. Solarz. – Teraz my jeździmy do Niemiec, aż pod granicę francuską i odkupujemy to z powrotem.
Część rzeczy (te, które pochodzą z Łużyc) trafia do muzeum, inne właściciele sprzedają na giełdach, żeby mieć środki na swoją działalność. Oprócz sal „muzealnych” dysponują też biblioteką, z imponującym, 6-metrowym zbiorem gazet. Z żalem przyznają, że nie mają pieniędzy, by je skatalogować…
Oprócz zabytkowych chat w skansenie mieści się też sala edukacyjna, w której odbywają się lekcje dla dzieci i doroslych, a także letni bar z suszarnią grzybów. Działa także restauracja z potrawami regionalnymi i pokoje noclegowe.
– Jest takie powiedzenie: „Pan Bóg stworzył Łużyce, a diabeł włożył tam węgiel”. – mówi Jan Solarz. – To właśnie złoża węgla brunatnego przyczyniają się do tego, że tradycje łużyckie stopniowo zanikają. Węgiel wydobywany jest odkrywkowo i na potrzeby kopalń burzy się kolejne wioski. Oczywiście Niemcy odbudowują je w innym miejscu, ale Łużyczanie nie lubią się przemieszczać i zamiast się przenosić do nowych siedzib, raczej się rozjeżdżają, w większości do Ameryki Południowej. Oni zawsze byli traktowani jak gorszy naród; żeby dostać dobrą pracę, unikali mówienia swoim językiem. Wprawdzie jest jeszcze parę szkół, gdzie uczy się tego języka, ale powoli wszystko się kończy.
Największą bolączką właścicieli skansenu są oczywiście pieniądze, a raczej ich brak. Muzeum jest prywatne i o środki na jego działalność muszą postarać się sami. Uważają jednak, że warto.
– Kiedyś uczono nas, że to są ziemie odzyskane. My tymi chatami świadczymy o tym, że nie są odzyskane: są to ziemie, które nigdy nie były polskie, nigdy niemieckie, ale zawsze słowiańskie. Nie udowadniamy tego książkowo, ale materialnie – kończy Jan Solarz.