Przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia rozpoczynano od dnia św. Łucji (13 XII) – zwożono drzewo, tłuczono kaszę w stępach, mielono zboże w żarnach, bogatsi gospodarze bili świnie. Na wsiach uważano, że w dzień św. Łucji moce nadprzyrodzone objawiają się na ziemi. Zwłaszcza aktywne są wtedy czarownice (za takie często uważano kobiety samotne, mieszkające na uboczu wsi, wyróżniające się wadami fizycznymi). Gospodynie pilnowały aby tego dnia nie wpuszczać obcych kobiet do obory – mogłaby to być przebrana czarownica, która odbierze krowom mleko. Nie wolno było również pożyczać sąsiadom nabiału, wierzono bowiem, że spowoduje to jego ubywanie w kolejnym roku. Według Lasowiaków był to dzień martwy, nie wolno było więc wchodzić do pomieszczenia, w którym trzymano ziarno do zasiewu, spowodowałby to jego „śmierć” i nic by z niego nie wyrosło.
Wigilia św. Łucji była również dobrym momentem do wróżenia pogody na przyszły rok. W tym celu brano 12 łupin cebuli (każda z nich symbolizowała kolejny miesiąc roku) na łupiny sypano sól. W Wigilię Bożego Narodzenia sprawdzano, na których łupinach sól jest mokra, a na których sucha – w ten sposób przepowiadano pogodę na każdy miesiąc nowego roku. Z wróżbami wiąże się przysłowie: „Od Łucyji dni dwanaście policz sobie do Wilii, patrz na słonko i gwiazdy, a przepowiesz miesiąc każdy”.
Praktykowano również zbieranie gałęzi leszczyny w lesie, które spalone w wieczór 24 grudnia, miały sprowadzić do domu czarownicę, dzięki czemu została by ona „zdemaskowana”.
Niespotykane w innych wsiach regionu zwyczaje panowały w Konieczkowej. Miejscowe gospodynie dosiadały mioteł i zbierały się na granicy wsi, paliły ogniska i urządzały zabawę. Potem chodziły od domu do domu, zaklinając: „Dajcie nam co, bo będzie się wam mleko ciągnęło”. Obdarowywano je serem, kiełbasą i wódką.
Uważano, że sposób zachowania w Wigilię ma wpływ na przyszłość. Mówiono, że jak kto się zachowuje w Wigilię, tak będzie czynił przez cały rok. Dlatego trzeba było wcześnie wstać. Dzieci musiały być przez cały dzień grzeczne. Niczego nie można było komukolwiek pożyczać, bo jak wierzono, będzie z gospodarstwa przez cały rok ubywać. Tego szczególnego dnia starano się wybaczać wszystkim wszelkie krzywdy i urazy oraz godzić się z nieprzyjaciółmi. W Przeworskiem uważano, że jeśli pierwszą osobą, która tego dnia przyjdzie do domu będzie kobieta – to się urodzi cieliczka, w Kolbuszowej kobieta wróżyła szczęście, a w Brzozowskiem chorobę lub śmierć. W Wigilię mieszkańcy podkarpackich wsi starali się wykonywać jedynie niezbędne czynności- przygotowywać posiłki, karmić zwierzęta i stroić izbę.
Dawniej rolę drzewka wigilijnego spełniał wierzchołek jodły zawieszany u tragarza czubkiem do dołu. Zależnie od regionu różnie je nazywano: u Pogórzan „jutką” lub „podłaźniczką”, u Lasowiaków „wiechą”, a w okolicach Rzeszowa „sadkiem” lub „kręgołkiem”. Rośliny będące zielone przez cały rok uważano za źródło życia, siły witalnej, wegetacji i wzrostu. Przyniesienie zielonych gałęzi do domu, miało spowodować, że na mieszkańców spłynie drzemiąca w nich moc. Nie przypadkowe było również to, co na tych gałęziach wieszano- orzechy sprowadzające siłę, jabłka zapewniające zdrowie oraz cebulę, która odstraszała złe moce. Charakterystyczną ozdobą każdej podłaźniczki były również tzw. „światy” wykonane z opłatka, które zapewnić miały pokój i harmonię między domownikami oraz ozdoby ze słomy, która wykorzystywana była również przy wielu praktykach mających zapewnić urodzaj. Z czasem na drzewku świątecznym zaczęto wieszać ozdoby z papieru oraz ciastka. Drzewka świąteczne przynoszono do domu dopiero w wigilię o świcie.
Charakterystycznym elementem świątecznego wystroju dawnych wiejskich izb była słoma rozścielona na podłodze oraz snop zboża stawiany w kącie, a także ziarno i siano, które kładziono na stole pod wigilijnym obrusem. Obecność wymienionych elementów podczas Świąt Bożego Narodzenia, a w szczególności podczas wieczerzy wigilijnej, miała wpłynąć na obfitość plonów w rozpoczynającym się nowym roku gospodarczym. Słoma wykorzystywana była również do dalszych praktyk z gatunku „magii urodzaju”czy „magii dobrego początku”. Powrósłami ze słomy obwiązywano dawniej wigilijny stół i niektórzy widzą analogię tej praktyki w zawieszaniu na choince łańcuchów wykonanych ze słomki i bibuły. Po wieczerzy wigilijnej powszechne było bicie kop – rzucanie słomy na tragarz (belka pod powałą) czy na podłaźniczkę i wróżenie obfitości plonów z ilości zaczepionych kłosów. Po wigilii obwiązywano powrósłami drzewa w sadzie, aby wpłynąć na ich urodzaj. Ze słomy z wigilijnego snopa robiono także pomiotło, którym wymiatano popiół z pieca chlebowego (Brzozów). To tylko niektóre z licznych praktyk magicznych z udziałem słomy, które wykonywano w Godnie Święta, czyli w okresie od Wigilii do Trzech Króli.
W Wigilię mieszkańcy wsi przez cały dzień pościli. Gdy zapadał zmrok i rozbłysła pierwsza gwiazda, zasiadano do postnej wieczerzy, zwanej „pośnikiem”. Pilnowano aby biesiadników była parzysta liczba (nieparzysta liczba wróżyła śmierć kogoś z domowników). Płomień świecy zwrócony do drzwi wróżył żałobę. Ten, którego cień nie padał na ścianę miał umrzeć w ciągu roku. Pierwszy zasiadał najstarszy gospodarz (na zaszczytnym miejscu), później po jego prawej stronie mężczyźni, a po lewej kobiety. Wieczerzę zaczynano od modlitwy, gospodarz składał życzenia i dzielił się z każdym opłatkiem. Jak zanotował Oskar Kolberg: „pamięć o tym, z kim się pierwszym łamało w Wigilię – skuteczna wielce przy spotkaniu się kiedy bądź z wilkiem, który traci wtedy władzę nad człowiekiem i przy tonięciu, kto w chwili tonięcia przypomni sobie o tym nie utonie”.
Wigilijnych potraw powinno być 7, 9 lub 12. Wierzono, że aby sprowokować urodzaj w kolejnym roku, należy przygotować potrawy wigilijne z roślin pochodzących z pola, ogrodu, sadu oraz lasu. Jedzono w skupieniu i powadze, wspólnie każdą potrawę z jednej miski.
W trakcie spożywania „pośnika” czyniono różne zabiegi mające sprowadzić urodzaj. W Cmolasie podczas jedzenia kapusty należało zachować spokój i nie wolno było trząść łyżką (co jak wierzono, spowodowałoby, że kapusta rosnąc w polu będzie oblatywała z liści). Jedząc kaszę nie wolno było w nią dmuchać (mimo, że była gorąca), aby wiatr nie wytrząsł i nie powalił prosa. W powiecie brzozowskim nie wolno było w trakcie „pośnika” pić wody, aby wróble nie wydziobały pszenicy. W Mieleckim nie wolno było po wieczerzy wychodzić z domu, aby nie sprowadzić na siebie bólu zębów. W wielu okolicach uważano, że odejście od stołu w czasie wieczerzy wigilijnej może sprowadzić śmierć na kogoś z rodziny. W przeworskiem dziewczęta, które chciały szybko wyjść za mąż, musiały jeść na stojąco.
Zapraszano na wieczerzę wilka. Kładziono mu kolędę (miskę ze strawą) na parapet, pukano w szybę i wołano: „wilku, wilku, chodź zjedz grochu, jak nie przyjdziesz to nie przychodź tego roku”. W Jasielskim resztki jedzenia wynoszono psu na ostrzu tasaka, aby był zły. Siano ze stołu i resztę opłatka dawano bydłu. W Wigilię przepowiadano również pogodę, plony, powodzenie w hodowli, życiu i zdrowiu, a panny wróżyły o zamążpójściu.
Aby zapewnić sobie zdrowie myto się tego wieczoru w wodzie, do której wrzucono pieniądze. W Brzózie Królewskiej kawalerowie udawali się „na despety”. Były to złośliwe żarty, tolerowane jedynie tego wieczoru. Polegały one na zatykaniu słomą kominów, zamalowywaniu błotem okien, a nawet wnoszeniu wozów na dach
W Boże Narodzenie obowiązywał zakaz wykonywania wszelkich czynności (nawet gotowania). Świętowano w gronie rodzinnym.
W dzień św. Szczepana panny wstawały wcześnie rano i sprzątały izbę, ponieważ tego dnia do domów przychodzili kawalerowie zwani „śmieciarzami”. Jeśli w jakiejś izbie znaleziono słomę na podłodze (spano na niej podczas świąt) albo zastali jakąś pannę śpiącą, to wyśmiewano jej lenistwo i bałaganiarstwo. W Jeżowem z takiej słomy robiono snop i układano w kącie, na znak, że dziewczyna ta nie wyjdzie za mąż. W Dydni znalezioną słomą wyścielano trasę od domu do drogi, tak aby niechlujna panna stała się pośmiewiskiem ludzi zmierzających do kościoła. W wielu wsiach robiono słomianego „dziada”, którego (zwłaszcza jeśli dziewczyna nie była lubiana) sadzano jej na dachu.
W dzień ten w kościele podczas sumy święcono owies. Po mszy obrzucano się nim (na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana) –składając przy tym życzenia. Święcony owies mieszano później z ziarnem do zasiewu.
Święty Szczepan uznawany był za patrona koni, dlatego w Futomie i Wólce Podleśnej należało tego dnia udać się na przejażdżkę galopem, co zapewnić miało siłę i żywotność zwierzęcia na cały kolejny rok.
Do tradycji okresu Bożego Narodzenia weszło kolędowanie mające charakter widowiska teatralnego. Skład każdej grupy kolędniczej był inny, podobnie jak ich repertuar. Do najstarszych należą zwyczaje kolędowania z żywymi zwierzętami, np. z koniem, ale odmian kolęd było wiele np. z turoniem, z kozą, z kobyłką, z gwiazdą, z szopką, z „rajem” czy z Herodem.
Już od Wigilii do domów przychodzili kolędnicy z darem w formie życzeń wyrażonych symbolicznie lub wprost. Ich przyjście miało charakter sprawczy, miało sprowadzić na domownik dostatek i urodzaj. Świadczą o tym np. słowa przez nich wypowiadane:
„Tu szczęście będzie
gdzie drab przybędzie
Krowa się ocieli
Dziewka za mąż wyjdzie (…)”
Ale i kolędnicy nie wychodzili z żadnego domu z pustymi rękami. W zamian za życzenia otrzymywali zboże, pieczywo, wędliny, pieniądze lub poczęstunek. W ten sposób tworzony był „łańcuch” wymiany darów, który miał symboliczne, magiczne znaczenie i nie mógł być przerwany. Dlatego żadnego domu nie można było pominąć i żaden gospodarz nie mógł nie zrewanżować się kolędnikom datkiem. Wierzono, że w takiej sytuacji cała gromada będzie ponosić konsekwencje w postaci nieurodzaju i głodu.
Dlatego też jednym z elementów kolędy było wymuszanie darów, np. poprzez słowa:
„Nasz turonik się nie ruszy, Az cosik dostanie (…)”
Czasem kolędnicy musieli uciekać się do groźby:
„Dajcie nam co macie dać,
bo będziemy strzechę rwać”.
Ważnym elementem kolędy było zaklinanie dostatku i urodzaju. Widoczne było ono w zwrotach takich jak:
„żyto jak koryto”, „ziemniaki jak pniaki”, „bób jak chodaki”, czy „pszenica jak rękawica”.
Mówiono np.:
„(…) Byście mieli tyle wołków,
Ile w płocie kołków,
Tyle owiec – ile w lesie mrowiec (…)”.
W XX w. po kolędzie chodzili kawalerowie. Z racji tego, że obyczaj ten przynosił dochód w formie drobnych pieniędzy lub pożywienia kolędowali chłopcy pochodzący z ubogich rodzin. Uważano, że bogatym „niehonorowo” jest chodzić po kolędzie. Stroje i teksty przygotowywano w czasie adwentu.
Dwanaście dni pomiędzy pierwszym (25 XII), lub według innych drugim (26 XII), Dniem Świąt Bożego Narodzenia, a świętem Trzech Króli (6 I) nazywano Godami. Był to czas, którzy w przeszłości w kulturze ludowej, obfitował w różnego rodzaju wróżby, zwyczaje i obrzędy. Był to także czas, w którym powstrzymywano się od różnych form pracy w tym między innymi od szycia, rąbania drewna czy prania. Okres ten był poświęcany głównie na wzajemne rodzinno-sąsiedzkie odwiedziny i biesiady wypełnione wspólnym kolędowaniem.
Judyta Sos, Muzeum Etnograficzne w Rzeszowie
Bibliografia:
Andrzej Karczmarzewski, Ludowe obrzędy doroczne w Polsce południowo-wschodniej, Rzeszów 2011;
Oskar Kolberg, Dzieła wszystkie., t. 48. Tarnowskie-Rzeszowskie, Wrocław-Poznań 1967 r.,
Barbara Ogrodowska, Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne, Warszawa 2009.